Zastanawiając się nad przyczynami tak wielu przyjemnych wspomnień jakie wiąże z Morrowindem, przypomniałem sobie ostatnio jedną z „krótkich podwórkowych rozmów o grach z kolegą”, z przed paru lat. Leciało to mniej więcej tak:
Ja: No i co sądzisz o tym Morku.
On: Jest fajnie, tylko nie wiem na ile to zasługa samej gry. To trochę głupie.
Ja: Ale o co dokładniej chodzi, bo nie wiem…
On: No gra się spoko, tylko najpierw trzeba sobie sporo dobudować w głowie o postaci i reszcie.
Ja: Znaczy jak ten motyw z więźniem, który trzeba sobie wyjaśnić?
On: Z tym… i tak z wszystkim trzeba, bo inaczej gra jest trochę drętwa.
Oczywiście to potężnie spreparowany dialog, jednak jest tu esencja tego co wyszło wtedy z tamtej rozmowy. Pamiętam niepewność znajomego, czy to co miał na myśli do mnie dotrze. Zrozumieliśmy się bardzo dobrze, chociaż dyskusja zatrzymała się na tamtym wniosku.
Myślę, że do następnego odcinka podrzucę na taśmy Automatona właśnie ten temat. Co to znaczy, że gra wymaga „dobudowywania sobie czegoś w głowie” i czy można nazwać to wadą tytułu?
Postaram się nawet o trzymanie się z dala do oczywistości przykładu Minecrafta.
Update wkrótce po ukończeniu*
*w rozumieniu czasu Valve-Blizzarda.
środa, 4 maja 2011
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz